Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gdzież dziś dom bez fortepianu lub pianina?
Kwiatki, w oknach i pod oknami poustawiane, nadawały bawialni świeżość i świadczyły, że w domu panowały kobiety.
— Patrz-że, patrz! — zawołała wesoło Esterka, — rok upłynął od ostatniej mojej bytności, nie mogłam być prędzej — cały rok!
Ale, jak tu wszystko, nie wyjmując pań, wypiękniało! Gosposia trochę blada, zato panna Marcysia jak różyczka.
— A ja, jak piwonia! — wtrąciła, wtórując wesołości panna Julia. — Ale jakże w Skomorowie nie utyć i nie różowieć? Nie robimy nic, karmiemy się jak królowe, pijemy mleko garncami i nie mamy żadnego frasunku.
— Ale zato — przerwała Steńka — przyznaj Julko, nudzisz się trochę?
— Ja? Czyż się godzi mnie posądzać o to! a mój humor?
Rozmowa tak szczęśliwie poczęta czas jakiś równie obojętną zapełniona była treścią. Wkrótce jednak Estera ze swoją przyjaciółką przeszły do sąsiedniego pokoju i zostały same.
Przybyła w gościnę zdawała się badać hrabinę, chcieć odgadnąć jej usposobienie — i czuć było, że wiozła z sobą coś, czego pozbyć się chciała, a do czego nie wiedziała jak przystąpić.