Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kała jakoby siostra jego, Kwiryn posmutniał i był więcej niż kiedy zamyślonym.
Za Steńką, krzątającą się ciągle około niego, chodził oczyma, zawiązywał z nią rozmowy dziwne często, pod pozorem interessów i śledził wrażenia.
— Wszyscy-śmy śmiertelni — mówił niekiedy — trzeba, żeby ludzie potem nie śmieli się rozpatrując w moich interessach... O! familijka się do tego weźmie gorliwie...
Nigdy Faustyna nie odpowiadała na podobne wybryki i nie zdawała się zważać na nie. Starała się wszelkie smutne myśli odpędzić.
Godzinami jednak niekiedy trzymał ją, rozkazując dobywać inwentarze, dokumenta, regestra, jakgdyby ją chciał ze stanem swoim majątkowym oswoić.
Milcząco, posłusznie naówczas słuchała, odpowiadała, rachowała, lecz nie przywiązywała do tego innej wagi, tylko — aby mu usłużyła i rozerwała go.
Sierpień już nadchodził, a upały letnie stanu chorego nie polepszyły wcale, artrytyczne cierpienia przenosiły się z miejsca na miejsce, ale nie ustawały.
Jednego wieczora Steńka wyszła odetchnąć powietrzem świeżem na ganek, gdy w bramie zobaczyła bardzo elegancko ubraną kobietę, niezna-