Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Steńka podniosła oczy śmiało.
— Wszystko co mogłam dla rodziców wyrobić, już postanowione, — rzekła tonem równie stanowczym. — Hrabia tymczasowo daje ojcu dobre miejsce w Mokrem, z pensyą i ordynaryą, a ja matkę z Marysią biorę do siebie.
Sumak stał jak osłupiały.
— A to mi dopiero łaska! Ty będziesz grafiną, a ja leśniczym na kiepskiej pensyjce!
— Mój ojcze — ja ani tego nie mam nawet, co wam ofiaruje hrabia. Jestem sługą, niczego od niego nie żądam. Wiem, że się ze mną nie ożenił dlaczego innego, tylko, aby się od familii uwolnić.
Wola wasza, kochany ojcze, albo przyjmiecie co mam — lub....
— Lub co? — przerwał Sumak.
— Ja nie wiem co zechcecie począć. Przechodzi siły moje uczynić więcej. Matkę z siostrą biorę do siebie, aby w lepszym bycie zdrowie matki wróciło, a Marcysia się czegoś nauczyła przy mnie.
Nadzieja może uwolnienia się od ciężaru utrzymywania domu, i od nieszczęśliwej kobiety, zawsze prawie napiłej i chorej, trochę pana Dyonizego ukołysała.
Począł, chodząc po izbie, narzekać na ludzi, na niewdzięczność hrabiego, na córkę; ale czuć było, że się już opierać nie potrafi.
Steńka dodała tylko, że na podróż i pierwsze