Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ro uczył się tej prawdy, o której zapomina tak wielu żeniących się, że nie z jedną kobietą, ale z całą rodziną jej ślub każdy łączy.
Zamruczał po długiej pauzie.
— Gdzież tę matkę umieścić? We dworze nie sposób. Na folwarku? to z ekonomem będzie wojna. Nikogo wypędzić nie mogę.
Steńka milczała, Kwiryn się zadumał.
— Zobaczymy — rzekł — mów z ojcem. Niech jedzie na leśniczego do drugiego klucza: dostanie pensyą i ordynaryą. Matkę — no — umieścimy.
Steńka go w rękę pocałowała, którą on szybko usunął.
— Wracaj niebawiąc — dodał — ojciec do Mokrego, żeby się wybierał, resztę obmyślim.
Uradowana wychodziła już Faustyna, gdy usłyszała za sobą:
— Dać mu na drogę, bo inaczej się nie pozbędziesz. Niech zaraz jedzie.
Nim przestąpiła próg izby, w której już głos ojca, rozmawiającego z Pakulską słyszała, przeżegnała się Steńka i — uzbroiła w wielkie męztwo. Serce jej biło.
Jakim cudem hrabia na wszystko, czego ona żądała, pozwolił?
Pan Dyonizy przywitanie córki przyjął ozięble.
— Dosyć już tego perebendiowania — rzekł tonem nakazującym — albo wóz albo przewóz.