Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Dawał jej wskazówki, ale krótkie — żądając, aby sama sobie dawać rady próbowała.
Pytał potem, co zrobiła — i prawie zawsze posłyszawszy, milczał.
Było to dla wszystkich uderzającem i najdziwniejszem, że człowiek ten, znany z grubiaństwa, z obchodzenia się szorstkiego ze wszystkimi, dla Steńki był nadzwyczaj łagodnym i pobłażającym. Nie umiano sobie tego wytłómaczyć. Czułym dla niej nie był wcale, ale ostrym też nie okazywał się nigdy.
— Urok na niego rzuciła ta wiedźma — mruczał Antek.
Wistocie trudno było ten rodzaj uroku wytłómaczyć. Od dzieciństwa prawie Kwiryn towarzystwa lepiej wychowanych kobiet nie znał. Pani Pakulska była dla niego naidealniejszą istotą, jaką spotkał w życiu, a cała jej różnica od innych podobno na tem zależała, że we święta kładła rękawiczki.
Na takim zdziczałym człowieku kobieta młoda, nieco wykształcona, którą cierpienie rozwinęło w szlachetniejszym kierunku, musiała czynić wrażenie. Jej wdzięk, prostota, powaga, smutek, wyraz uczciwości, jaką tchnęła cała jej postać, o której śmiałe i spokojne wejrzenie świadczyło — mimowoli opanowywały hrabiego. Gniewał się w duchu sam na siebie, że taka dziewczyna z pod