Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czując trochę pieniędzy w kieszeni, Sumak już tymczasowo zaspokojony, niedługo bawił i wyniósł się ze dworu.
Niezmiernie ciekawy Antek, który, podsłuchać rozmowy nie mógł, spodziewał się może awantury, przykrej dla młodej pani, a zobaczywszy Sumaka odchodzącego spokojnie, podszedł ku niemu. Potrzeba mu było go wybadać.
Okazał się przystępniejszym teraz i zaprowadził go z sobą na folwark; znalazł się kieliszek wódki dla rozwiązania ust.
— Odprawiła mnie tak, jak z niczem — rzekł Dyonizy. — Kazała mi czekać aż hrabia ozdrowieje, a tych głupich piętnaście rubli, które mi tymczasem dała, jak jałmużnę, cóż to jest? niéma za co rąk założyć! Jak Boga kocham!
Antkowi oczy maleńkie aż się zaiskrzyły.
— Proszę! dała piętnaście? powiadacie, piętnaście rubli? — zapytał słodko.
Sumak wyjął je z kieszeni i policzył na dłoni. Było ich nowych piętnaście, srebrnych, pięknych, a właśnie przed dniami paru, kupiec za drzewo płacąc i znając upodobanie grafa w świeżego stempla monecie, podobnemi rublami tysiąc zaliczył.
Pomyślał Antek — ukradła!
Tak mu to było na rękę, że się aż uśmiechać