Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zaczął i winszował Sumakowi córki tak dobrego serca.
Pan Dyonizy tymczasem rozwodził się nad tem, że dla niego piętnaście rubli starczyły ledwie na dwa dni z dzisiejszym.
Autek myślał sobie:
— Mam ją! oho! kluczyki znowu pójdą do mnie, a jejmość na pokutę.
Postanowił być ostrożnym, ale tak pewnym się czuł swego, że zawczasu tryumfował. Zkąd-że młoda pani pieniądze mieć mogła? Hrabia żadnych jej nigdy nie dawał. Jeśli więc miała, to z biurka potajemnie wzięte, a fiziognomia nowych rubli o ich pochodzeniu świadczyła.
Dnia tego Antek nic nie przedsiębrał.
Nazajutrz po obiedzie, gdy siadł pilnować hrabiego, zbliżył się ku niemu ostrożnie. Znali się tak, iż Kwiryn poznał zaraz, że mu coś przynosi, a żądny był doniesień i plotek.
— Był Sumak stary — szepnął Antek.
— I co?
— A cóż? chciał się pchać do jaśnie pana, to go jejmość nie puściła.
— No, to dobrze zrobiła — odparł hrabia.
Antek śmiał się chytrze i dwuznacznie.
Robił taką minę, jakby do zrozumienia dawał, że mógłby coś powiedzieć, ale nie chce.
Kwiryn gniewnie zawołał: