Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pokazano mu drzwi, wszedł śmiało, ale Steńki nie zastał: była u hrabiego z kluczykami.
Pakulska przywitała go dosyć grzecznie — mocno zakłopotana. Na zapytanie jego odpowiadała pół-słowami i pokazywała na drzwi. Sumak się po ubogich izdebkach rozpatrywał i — posmutniał. Niewiele tu lepiej wyglądało, niż u niego na leśniczówce.
Powracająca Steńka zbladła na widok ojca. Lękając się, aby rozmowa z nim nie doszła do hrabiego, który słuch miał ostry, wyszła do bocznej izdebki, prowadząc go za sobą.
— No — rzekł p. Dyonizy — powinszować więc hrabinie, hę? Ja już wiem. Ślub wzięliście, a co teraz z nami będzie?
Steńka milczała.
— Nie możesz wątpić, kochany ojcze — odezwała się po namyśle, że ja u hrabiego o polepszenie losu waszego starać się będę.
— Co to o polepszenie! Fraszka tam jakieś polepszenie! On przecie nam i całej familii los musi zrobić, Domkę i Marysię wyposażyć i nam dać folwark!
Faustyna się zarumieniła i ciężko westchnęła.
— Ojcze kochany — rzekła — wymagać, nakazywać nie możemy nic. Będę się starała. Dajcie mi czas. Teraz, gdy leży chory, a najmniejsza rzecz go drażni, ani wspominać o tem nie można