Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tak! a my będziemy nędzę znosili! — krzyknął Sumak. To się może i pół roku ciągnąć.
— Cóż ja na to mogę poradzić! — zawołała Steńka. której łzy stanęły w oczach. — Na żaden sposób teraz nie podobna mu o tem mówić.
Sumak się obruszył.
— Co? nie mogę! nie podobna! — rzekł — jak niezechcesz, ja sam wpadnę do niego i taką mu tu historyą wyprawię....
— Ojcze, zlituj-że się! — przyklękając przed nim, zawołała Steńka — nie gub mnie, nie psuj sobie....
Sumak wielkiemi krokami chodzić począł po izbie.
— Przypatrz się — dodała Steńka — ja tu także w dostatkach nie opływam, a znoszę. W przyszłości może to się poprawić.
— A co mnie przyszłość, kiedy ja dziś biadować muszę! — mówił Sumak.
— Narazisz go sobie.
Mówiąc to, zrozpaczona i wylękła, Steńka przypomniała sobie pieniądze, które jej pożyczyła Estera. Błysnęła myśl połowę ich oddać ojcu, okupując tymczasowo milczenie. Sumak na twarzy jej wyczytał, że się z czemś namyślała i począł nalegać.
— Ja ztąd tak z próżnemi rękami nie pójdę!
— Tymczasem — przerwała Faustyna — ja mam