Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiony towarzystwa, obracając się ciągle w kole ludzi prostych, gburów nieokrzesanych, sam też nabrał ich obyczajów.
Hrabiowie wzdychali tylko.
Po podwieczorku u proboszcza, który miał wielką przyjemność dowiedzieć się od swych gości o dawnych znajomych, i odżywić rozmowę miłą dowcipną, hrabiowie powrócili do Borucha.
— Zupełnie nowe komplikacye — odezwał się Flawian, po drodze — trzeba rozważyć, jak postąpić; z człowiekiem chorym samem cierpieniem podrażnionym, a w zwykłej swej asiecie nie zbyt przystępnym — co robić?
— Przyjedziemy jako goście, którzy, dowiedziawszy się o wypadku — rzekł Bernard.
— Tak — przerwał Flawian — a ja idę o zakład, że on na to odpowie: — Przyjechaliście zobaczyć: czy rychło zdechnę, bo wam nie o mnie, ale o moję skórę chodzi.
Powołano Borucha, bo proboszcz im powiedział, że on zna wszystkie stosunki tutejsze, a Sumakowie u niego długi czas komornem mieszkali.
Tymrazem p. Warszawski już, rozpytawszy ludzi, wiedział z kim miał do czynienia — i, odgadłszy cel podróży — przygotowanym był do badania.
Hr. Flawian otwarcie mu oświadczył, w jakim interessie jechali do Skomorowa i prosił go o informacye.