Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hr. Flawian, raz już skosztowawszy Skomorowa, chciał, aby też i Bernard sam naocznie przekonał się, iż opowiadania jego przesadzone nie były. On więc podzielał przekonania proboszcza, iż, raz już tu będąc, należało dojechać do Skomorowa i spełnić, do czego ich rodzina zobowiązała. Tymczasem pragnęli się dowiedzieć bliżej, o dziewczęciu, o pochodzeniu jego, wychowaniu i t. p.
Kanonik, z tego, co go doszło, mógł tylko najboleśniejsze wydać świadectwo. Nie taił on, że Sumak był człek bez czci i wiary, że matka słynęła z tego, iż prawie nigdy trzeźwą jej nikt nie widział, że świeżo młodsza córka zbiegła z kimś z rodzicielskiego domu. Przeszłość pani Sumakowej, marnotrawność i rozpusta obojga, składały się na najsmutniejszy obraz, z którego o dziecku takich rodziców wróżyć było można — najgorzej.
Hrabiowie obaj byli w rozpaczy.
Wprawdzie kanonik wiedział, że dziewczę było parę lat na pensyi w Warszawie, ale krótki ten czas mógł-że zatrzeć to, co poprzednie wypiętnowały, na wrażliwym umyśle?
— Widziałem hr. Kwiryna — mówił kanonik — gdy tu przybył, starając się o metryki i formalności do ślubu potrzebne. Znalazłem go, niestety, tak usposobionym, że mówić z nim nie było podobna.
Boli mnie wyznać to, ale od lat wielu pozba-