Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Matka, dopiero po araku trochę sił i energii odzyskawszy na chwilę, po której wkrótce w stan nowej prostracyi wpadała — spostrzegła na Steńce jakąś zmianę.
Teraz, bardziej niż kiedykolwiek strzedz jej chciała, a domyślała się — mimo, że ją miała za chłodną i nierozgarniętą — co najgorszem być mogło.
Poczęła więc nalegać o tłómaczenie, gdzie tak długo bawiła, — dodając, że pewnie gdzieś z młodymi ludźmi była na głupiej rozmowie.
Z pewną dumą Steńka odparła, że żadnej znajomości niema — musiała czekać a prosić Estery.
Odżywiona arakiem, Scholastyka nieostrożnie trochę rozprawiać zaczęła:
— Pan Bóg dał twarzyczkę nieszpetną — rzekła. Mogłoby ci się trafić szczęście i dudek jaki dałby się na ten lep wziąć — a jak po ulicach będziesz z lada kim za węgłami śmieszki wyprawiać, ogadają cię i nikt nie spójrzy...
W Steńce, która nigdy matce nie odpowiadała, oburzenie za niesprawiedliwe wyrzuty wybuchnęło:
— Nie trzeba, żeby mnie matuś po kilka razy na dzień do szynku posyłała — rzekła. — Ja-ci się nie napraszam, a że mnie tam ludzie widzą i zaczepiają, nie winnam temu. Wolałabym w domu siedzieć.