Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiek się tak, jak zruinował — no — a i troje dzieci!! troje.
— Maleńkie? — pytał Antek, udając głupiego.
Sumak się rozśmiał.
— Starsza dziewczyna piętnasty rok zaczęła! — zawołał.
Wszedłszy tym sposobem in medias res, obaj zamilkli.
Antek zbierał rozsypane po stole pruszynki chleba i soli i machinalnie je kładł do gęby. Sumak, zpod oka nań patrząc, słomką — dla kontenansu — w zębach dłubał.
Po długim przestanku, który obu im wydał się krótkim, Sumak dodał:
— Dziewczyna, panie, piętnasty rok. Dla kogo innego byłoby-to błogosławieństwo Boże, mości dobrodzieju, bo-to, powiadam panu, jest cud piękności, a dla mnie, to tylko bieda nowa... Bo to rośnie, a jak upilnować?
Antek się jeszcze nie odezwał.
— Dać do dworu gdzieś, za oczy, strach... dyabeł nie śpi. W domu trzymać — też nic nie wysiedzi. Kto ją w tej dziurze zobaczy?
Po krótkiem nateraz milczeniu Sumak dodał:
— Gdyby u hrabiego miejsce leśniczego się trafiło... ja się panu polecam.
Antek głowę skłonił i po namyśle rzekł:
— Kto to wie? mogłoby się złożyć.