Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

swoich interessów, a jeżeli go nadzwyczajny jakiś wypadek powołał do gubernialnego miasta lub dalej na kontrakty, powracał conajprędzej, widząc się tylko z tymi, których potrzebował.
Znano go już dobrze z nieuczynności; i nie zwracano się ku niemu nawet o najmniejszą ofiarę, bo nigdy złamanego szeląga nie dał na żaden cel dobroczynny. Nic darmo — odpowiadał cynicznie — niech tak każdy pracuje jak ja, grosza nie dam... Kto sobie rady dać nie umie, niech z głodu zdycha.
W majątku, który był dziedzicznym hrabiego, poleskiej wiosce, w lasy wyposażonej obficie, chociaż drzewo dawniej było dobrze nadniszczone, gdy ją hrabia objął, nikt już nic wyrąbać nie miał prawa. Chłopi musieli na opał brać leżaki. Las strzeżony pilnie przez lat dwadzieścia kilka wyrósł i teraz miał wartość znaczną. Sosny były masztowe. Gnilec zaczynał przestarzałe napastować, czas nadchodził przetrzebienia nieco...
Hrabia nie był od tego, by co najstarsze drzewo wyrąbać, ale z nim sprawa nie łatwą się zdawała Boruchowi. Próbował jej jednak.
Warunki, jakie właścicieł podawał, nader uciążliwemi się okazały... Lasu morgami na wycięcie dać nie myślał. Sprzedawał na sztuki, pod kontrolą ścisłą, a cenę stawiał wysoką.
Boruch ze swojej strony straszył tem, że drze-