Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Boruch uśmiechnął się z miną człowieka, który o takich rzeczach mówić nie lubi. Ruszył ramionami.
— Prosta jakaś mieszczanka! Zkąd się to wzięło... Słowo daję!
Wtem Warszawski przerwał mu:
— Mówmy o drzewie, panie hrabio!
Odpowiedzią tą zdawał się obrażony nieco gość.
— Ale cóż-bo mnie bierzesz za jakiegoś bałagułę i rozpustnika! — zawołał. Przecież co piękne, to piękne i godzi się pochwalić, a choćby spytać: zkąd u licha rodem...
Takie piękności pod płotem, jak pokrzywy, nie rosną...
Skrzywiony, z widoczną przykrością, Boruch rzekł powoli, bardzo seryo...
— To-bo nie jest prosta dziewczyna... Hrabia musiałeś słyszeć przecie — tyle lat tu mieszkając, — o Dyonizym Sumaku...
Hrabia pomyślał chwilę.
— Nie, — rzekł — nic o żadnym Sumaku nie wiem. Znasz mnie, że ja czasu nie mam plotek słuchać. Cóż-to za Sumak?
Warszawski zwolna, jak przymuszony, mówić zaczął...