Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

odetchnienia świeżem powietrzem? — odparła Steńka.
— Ale na to potrzeba pozwolenia?
— Kiedy cała pensya wychodzi!
— Ja tego na moją odpowiedzialność nie biorę — zawołała p. Felicya.
Wszystkie uczennice obstąpiły p. Felicyą, zaczęły prosić ją, zagadywać, porwały Steńkę między siebie i wybiegły co prędzej z domu, mimo protestacyi Obrońskiej, która wychodząc, jeszcze powtórzyła: — Ja tego na siebie nie biorę.
Panny furknęły jak ptaszki; tymczasem z miasta powróciła p. Adela, nie znalazła swej niewolnicy i wpadła w gniew okrutny.
Grońska, która przez wpółotwarte drzwi widziała, była świadkiem wyprawy, wiedząc, że Steńki nie obroni, starała się przynajmniej uniewinnić p. Felicyą.
Na ten raz gniew p. Adeli był, jakby przeczuciem tego, co się w czasie przechadzki stać miało.
Zaledwie panny kroków kilkanaście odeszły od domu, gdy zjawił się p. Karol Wolski, niby przechodzący, przypadkiem. Zaczął od pozdrowienia i przymilenia się p. Felicyi, potem bardzo zręcznie przesunął się wzdłuż szeregu, witając znajome sobie uczennice, wostatku zwolnił kroku przy Steńce, która szła w parze z Idzią.
Panna Szlomińska — protegowała, jak wiemy,