Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

professora, jak-by wyrocznię jakąś, poniosła z sobą do ciemnej alkowy. Siadła z niemi, dumała długo. Dźwięczały jej w uchu, drgały w sercu. Uczuła się pokrzepioną.
Pierwszym skutkiem ich było, że pobiegła do książek dotąd zaniedbywanych, że się chciwie rzuciła do nauki. Miłość własna obudziła się w niej. Czyżby ona nic nie mogła i ostatnią być miała?
Było to jakby drgnięcie od iskry elektrycznej — a po niem z dnia na dzień dokonywała się zmiana niespodziewana.
Steńka zaczęła się uczyć z namiętnością. Zdziwiła się sama, jak to jej przychodziło łatwo; to, co dotąd niezrozumiałe obijało się o jej uszy, nagle jakby promieniem z góry się rozjaśniło. Rozumiała, odgadywała; umysł śpiący dotąd poruszał się niespokojny i dokazywał cudów.
W pokoju p. Adeli podostatkiem było książek, a dostęp do nich nie wzbroniony.
Steńka zaczęła potajemnie uczyć się z zapałem wielkim, lecz kryła się z tem, bo przeczuwała, że i to jej za złe poczytanem być może.
Zdolności, które, dotąd niespożytkowane, spowite leżały, z potęgą wielką w pomoc jej przychodziły.
Cieszyła się tem potajemnie, że inne rówieśnice dosięgnąć i wyprzedzić może.