Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stronę. I gdy niewarci go ludzie lekkomyślni, nie wiele umiejący, zajmowali coraz wyższe stanowiska, on w końcu zszedł na maleńką emeryturę i, blizko siedmdziesiątletni, marł głodem.
Z tej emeryturki utrzymywał on siebie, dwóch synowców, sieroty — i dla wystarczenia na ich i swoje skromne potrzeby, zabezcen dawał lekcye u p. Adeli, dawał je i po domach. Ubożuchno odziany, przygarbiony, mały staruszeczek, kłaniał się, robił, co mu polecono — nie sprzeciwiał się nigdy nikomu; lecz serce jego mimo smutnych życia doświadczeń, zachowało tę miłość, z którą na świat przyszło, szczególniej dla biednych i wydziedziczonych.
Żeganowski, patrząc na tę ubogo ubraną, bladą, sadzaną w ostatniej ławce dziewczynkę, którą się posługiwano, rzucano nią, łajano bez przyczyny, obchodzono się z surowością bezprzykładną — powziął dla niej niemal ojcowską miłość.
Lecz nawet jej usłużyć w czemkolwiekbądź — nie mógł. Obawiał się okazanem współczuciem jeszcze los jej pogorszyć.
Steńka jednak z jego wejrzenia, z łagodnie przemówionych czasem słów paru, zrozumiała, iż miałaby w nim obrońcę i opiekuna — gdyby nie żelazna, nielitościwa ręka panny Adeli.
Żeganowski pilno się dowiadywał o Sumakównę, spoglądał na nią; czasem, gdy było można,