Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

roko, przy błotach tych i wydmach piaszczystych, — nie ma blizko sąsiadów, stoi osamotnione.
Wsie pouciekały daleko, na pagórki, których wiosenne nie okrywają wody...
Budnicy, rozpierzchli po lasach, także dla łąk i dla spokoju od ludzkiego oka, woleli dalej odbiedz od Wołchowicz....
Wprawdzie wzdłuż głównej i niemal jedynej ich ulicy przechodzi trakt z miasta powiatowego jednego do drugiego, wytknięty i słupami oznaczony; są na nim stacye pocztowe, lecz ruchu i życia mało.
Pocztowy dzwonek, który się czasem na gościńcu odezwie, wszystkich próżniaków i znudzonych monotonią życia mieszkańców, wywabia na próg chat i domowstw — choć rzadko co innego zwiastuje nad bryczynę małą lub pocztyliona biedę, jednym konikiem rozwożącego papiery urzędowe...
Z jednej strony mieścina groblą się kończy, z drugiej piaskami, na których zrzadka brzozy siedzą smutne, powyginane, z kory poodzierane, napół zeschłe...
Słupy wiorstowe wiatr tak ponachylał, że żaden z nich prosto się nie trzyma, a ze znaczniejszej ich części poopadały tabliczki z liczbami, tak, że do niczego nie służą.
Grobla, wiodąca do Wołchowicz, długa, wysoka, a mimo-to wiecznie błotnista, jest postrachem