Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czenie swobody... ale rozumiem powinność. Gdzie cały idzie naród, tam wszyscy pójść powinni; na śmierć, to na śmierć ale razem...
— O Boże mój! zawołała kobieta, ty to mówisz tak zimno...
— Mylisz się Maryo, gorąco czuję i mówię, ale gdy młodsze życie i większe nadzieje ochoczo idą pod miecz katowski, starszéj głowy i zwiędłego nie godzi się uchylać serca. Pójść powinienem i pójdę...
— Julku mój i panie mój! i ty... a! cóż ja pocznę... na toż mi zaświeciło szczęście, bym je postradała tak prędko.
— Maryo! szczęście potrzeba wychylać jak wino szampańskie od razu do dna, bo z niego gaz uleci... i stanie się napojem pospolitym i bez smaku... Natura szczęścia jest że krótkiém być musi... częściéj nadzieją niż rzeczywistością... Nie potrzeba nigdy dopijać się do mętów...
— Ale nie, przerwała nagle kobieta, nie! nie! ty nie pójdziesz... to być nie może, ja cię nie puszczę...
— Pójdę Maryo! znasz mnie! nie mówię słowa nie obmyśliwszy go długo i głęboko, gdy je wypowiem, to je spełnię...