Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, nic, powinnaś to lepiéj wiedzieć niżeli ja, uśmiechając się dodał mężczyzna i westchnął.
Kobieta zarumieniła się i rękami zakryła twarz, a gdy właśnie schylił się by ją pocałować, odepchnęła go lekko i poskoczyła z sofy załamując ręce.
— Coś powiedział? spytała, co myślałeś mówiąc te słowa? wszakże rzekłeś niedawno, że kłamać nie umiesz? odpowiedz mi, całą choć gorzką prawdę!
— Maryo! odparł wstając powoli mężczyzna — nie skłamię nawet dla oszczędzenia ci przykrości. — Ja wiem wszystko... napróżno kryłabyś swą przeszłość przedenmą... ja cię kocham i musiałem dośledzić kim byłaś i jesteś... Tak! nie zaprzeczaj mi, nie kłam i ty... wiem wszystko... wiem... i nie umiem przestać cię kochać i żalę się nad tobą i wzdrygam się, a coś mnie ciągnie ku tobie... a litość prawie zwiększyła moje przywiązanie. — Tak jest, mówił daléj — znam cię, lękam się, brzydzę i kocham... bo mi coś powiada, że w głębi téj duszy jest jeszcze kątek czysty, kiedy umiałaś kochać... poświęcić się... i płakać... Cóżeś ty winna, że zły świat przerobił cię na tę poczwarę!
Zasłaniając sobie oczy Marya padła mu do nóg i poczęła całować go, choć się chciał usunąć i próżno podnieść ją usiłował.