Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na tém chwilowo przerwała się rozmowa... Blum uśmiechał się przyjemnie i poprawiał czamarkę.
— Proszę państwa, a gdyście wyjeżdżali z Warszawy, czy wiele stało szubienic po kościołach?
— Jak to po kościołach? spytała Marya.
— A bo podobno Moskale mają teraz zwyczaj wieszać w katolickich kościołach, naprzeciw wielkich ołtarzy, w czasie summy w niedzielę...
— O tém nie słyszeliśmy.
— Może téż to i bajka, tyle krąży plotek, rzekł Blum, to pewna jednak, dodał, że w saskim ogrodzie codzień sołdaci strzelają do celu... a celem są dzieci, które na to wypędzają z domów umyślnie. Nabili ich już dużo i solone posyłają do Petersburga na stół N. Pana... potrawa delikatna... Zjedli tak mojego Stasiuszka biednego, ale to nic, widziałem go wczoraj ze skrzydełkami różowemi, lata jak motylek...
Obłąkany mówił szybko, z uśmiechem, a Maryi łzy ciekły z oczów... wesołość jego straszniéj była przejmującą od największéj rozpaczy. Juliusz napróżno usiłował sprowadzić go do przytomności, kierując rozmowę na przedmioty mniéj draźliwe życia powszedniego, Blum wylatywał zaraz na te