Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zastała prewoschodytelstwo nad stołem i listem petersburskim, skłonił jéj zaledwie głową, siedzieć nawet nie prosząc.
— Mikołaj Andrejewicz pisze mi, rzekł, polecając was mojéj opiece... Czy jesteście tu zesłani? nie miałem jeszcze raportu... nic nie wiem o was.
Począł szukać w papierach...
— Ja przybyłam tu dobrowolnie, odpowiedziała Marya, towarzysząc zesłanemu na mieszkanie krewnemu, za którym was mam prosić.
— Jak się zowie? jak się zowie? zapytał żywo urzędnik.
Marya z przestrachem powiedziała imie, twarz wszechwładzcy zachmurzyła się nieco.
— Wiem, wiem, rzekł, jest już tu o nim wiadomość... ale dla czego sam dotąd nie przyszedł się przedstawić?
— Tylko cośmy przyjechali, leży chory!
— Chory? spytał urzędnik... wszyscy chorzy gdy im potrzeba się stawić przed władzą... Czegoż chciecie? jakiéj opieki? Rząd opiekuje się dosyć temi ludźmi, więcéj niż warci... A tyle z niemi kłopotu...
— Prosiłabym z powodu jego choroby, abyś pan był łaskaw zostawić nas tu w mieście...