Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i nie umiejąc przez gęste chmury dojrzeć światełka nadziei. — Nazajutrz dostrzegł raz pierwszy biedny wygnaniec na twarzy swéj towarzyszki śladów długiego trudu, niepokoju, tęsknot i łez... Zmienionym on wydał się Maryi, ale i Marya straszliwie przebolała niepokoje, których piętno wyryło się na jéj czole, w jéj oczach, spieczonych wargach i rozpłomienioném wejrzeniu. Najmniejsze wzruszenie nabawiało ją przykrym kaszlem, a kaszel wywoływał krew na wargi, z którą się ukrywała przed Juliuszem. Była jednak wesołą i udawała zdrową... Odkrycie to przeraziło Juliusza i przyspieszyło podróż do Wołogdy, gdyż nie pokazując po sobie trwogi, pragnął co rychléj dowieść ją do miejsca, gdzieby spoczynek i lekarz mogli jéj siły stracone przywrócić. — Wyjechali więc prędzéj niż sądzili z razu, i mimo powolnéj a dosyć stósunkowo wygodnéj podróży do miejsca, Marya przybyła tu osłabiona, upadająca. Nie chcąc pokazać po sobie że cierpi, kryjąc się z chorobą, umyślnie często dla przekonania o zdrowiu zbytecznie się narażając, szkodziła sobie jeszcze. Zdawało się, że wcale nie dba o jutro i żyje tylko dniem dzisiejszym, ostatki sił dobywała aby nie zdradzić wycieńczenia i cierpienia... Trzeba było