Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

knie... a tych co śmieją poskarzyć się i jęknąć, wiozą w lody Sybiru... niema dnia żeby z téj drogi nie doszedł nas krzyk boleśny konania... starca, niewiasty, dziecięcia...
I zapłakała... Daliwadze zamilkł, skłonił się z poszanowaniem i stanął za nią pokorny, ale na chwilę nie spuścił z niéj oka, a gdy odjeżdżając siadały do powozu, z uczuciem braterskiém rękę jej uścisnął.
— Maryo Agathonówno, rzekł pospiesznie, wy tu nie macie nikogo pewnie, posłużcie się mną, nie bójcie się dzikiego gruzińca, umie on poszanować boleść kobiety... będę wam tylko bratem i sługą... nie odmówcie.
Marya skłoniła tylko głową dziękując, powóz ruszył; Daliwadze stał długo patrząc za odjeżdżającą.