Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a wzięli madame francuską, co daje koncerta... O! i Darya rozumna dziewczyna... co jéj po Niemcu, to nie dla nas potrawa...
Tak paplał poczciwy kupiec i nanowo wycałowawszy ręce Maryi, pożegnał ją kapeluszem prawie wlokąc po ziemi. Trzy czy cztery razy powtórzył jeszcze, że na nią oczekuje nazajutrz wieczorem z herbatą i wysunął się zostawując niepocieszoną wcale tym Susłowem, na którym on zdawał się jakieś budować nadzieje.
Wieczorem mimo smutku i wstrętu potrzeba było pojechać z Amelią do francuskiego teatru. Przyjaciółka poczuwając się do obowiązku rozerwania przybyłéj, rada téż była, że swojego Saszę zmusi w ten sposób aby i jéj dostarczył dawno nie kosztowanéj rozrywki. Amelia przybyła wystrojona, kompromitująco wybielona i wyróżowana, w jaskrawych przyborach, wytwornie choć nie świeżo ubrana. Strój ten mocniéj jeszcze raził oczy Maryi przywykłéj do żałoby warszawskiéj, ale serce zbolałe nie dozwalało zbyt na to zwracać uwagi.
Zaledwie usiadły w loży, zjawił się w niéj zapowiedziany wcześnie ale już przez Maryą zapomniany kniaź Daliwadze. Ubodło to nieszczęśliwą i z wymówką spojrzała na swą płochą przyjaciółkę