Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i chciał wam posłużyć, będzie się obawiał... Ja wam mówię raz jeszcze zapomnijcie wy o nim... czy to on jeden ginie... tak chciał Bóg i Car...
— Amelio Piotrówno! zawołała zniecierpliwiona Marya, czy kochaliście wy kiedy?
— Ja? ja? zadziwiona rzekła kobieta cofając się krokiem, boć to kochanie było rzemiosłem całego jéj życia, a zapytanie wyglądało na szyderstwo. Co wy mówicie??
A po namyśle głębokim dodała ciszéj poufnie:
— Rozumiem... przyznam się wam... tak... raz... kochałam bardzo... był to biedny urzędniczek z kanclaryi... ale taki głupi, że kiedym ja żyła z jenerałem i spodziewałam się że on mnie weźnie, ten się chciał téż żenić że mną! Naturalnie żem mu się w nos roześmiała! Tylko co mi wszystkiego nie popsuł... A! kochałam go bardzo...
— Więc rozumiesz, przerwała Marya, do czego kobieta jest zdolną kiedy kocha.
— A! to prawda! to prawda! westchnęła Amelja, człowiek zapomina o wszystkiém... ale cóż, trzeba mieć rozum... bo potém i miłość i chleba nie stanie, a jeść zawsze potrzeba.
Nie było co mówić dłużéj z tą nieszczęśliwą istotą, która żadnego poświęcenia pojąć nie mogła.