Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopaku i jednéj służącéj, meble saloniku przypominały dawną świetność, ale już tylko zużyciem i wypłowieniem.
Popłakały się naprzód obie. Amelia Piotrówna wcale nie była złą kobietą, ale wychowała się i spędziła życie wśród tego świata, w którym wyobrażeń nawet o obowiązkach, o cnocie, o delikatności uczuć nabyć nie można. Z zupełnie spokojném sumieniem szła sobie tą drogą, nad którą innéj nie znała i nie przypuszczała... skarżąc się tylko na niewdzięczność ludzi, na nieszczęśliwe przeznaczenie kobiet, na swój los niefortunny.
— Otoż patrz tylko co to się ze mną stało, mówiła płynące łzy delikatnie ocierając aby razem z twarzy bielidła nie otrzeć — widzisz jak ja teraz mieszkam. Jenerał mnie prawie opuścił, rzadko kiedy przyjedzie i tłumaczy się mi że w interesach, a dla swojéj chrzestnéj córki ledwie daje półtora tysiąca rubli co rok. Ty wiesz co to półtora tysiąca w Petersburgu, kiedy kto miał wprzódy dziesięć! Mój Sasza... a znasz ty Saszę? nie? — szczebiotała ciągle popłakiwając — dobry człowiek, ale pensyą ma małą, a teraz takie głupie nastały czasy, że dochodów prawie niema żadnych... ledwie z biedą da tysiąc rubli na dom... Byłam sobie trochę uzbie-