Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeremi zamilkł na chwilę, uderzony siłą tego rozumowania.
— Mylisz się, odparł po namyśle. — Jesteśmy na dwóch sobie przeciwnych krańcach, z amalgamów partyi i systemów nigdy nie powstanie nic zdrowego i jednolitego. Marzy, kto sądzi, że klejąc dwa pierwiastki różne, siłę z nich podwojoną otrzyma, one się równoważyć i unieważniać muszą. Rezultatem takich koalicyi politycznych musi być zawsze zero... nie! idźmy każdy swoją drogą...
Co się tyczy tego wypadku, dodał, spodziewam się, że nie potępicie kobiety nie wysłuchawszy jéj, nie dodawszy obrońcy, nie zbadawszy całéj sprawy. Nie zmazujcie się krwią — przeleje się jéj i tak aż nadto. Terroryzm despotyzmu i terroryzm rewolucyi, równie są okrutne i równie bezowocowe. Można niemi na chwilę powstrzymać od czynu, ale nigdy nic się nie stworzy. Wszelaki przymus wywołuje w duszach ludzkich opór i wstręt przeciwko sobie. Jest to broń przez rewolucyą pożyczona, od samowolności słaba, nędzna i brudna.
Na tém przerwaną została rozmowa, wszedł ktoś obcy, a Władysław milcząc pożegnał gospodarza. —