Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że z tego więźnia co dobędziecie! Darmo go posyłać do Warszawy i badać, to jucha twarda! Próbowałem ja go, ale ani jęknął... o! zacięty! Jeszcze mi się nie trafiła amputacya, żeby ją kto tak zniósł. Musi to być któryś ważniejszy buntownik... da się ściąć czy powiesić, a nie piśnie słowa, za to wam ręczę...
Pułkownik się uśmiechnął, miał w téj mierze doświadczenie.
— Stefanie Prokopowiczu, odpowiedział, krótki ból, półgodzinny, każdy mężny człowiek przetrwa, ale powolną a długą męczarnią! Jesteście doktorem a ludzi nie znacie i Polaka nie znacie! Polak da sobie ściąć głowę, ale nie zniesie czasem głodu, chłodu i trudu wiezienia. Oni tam już w Warszawie wiedzą jak sobie radzić z nimi. Byleby dojechał.
— O! dojedzie, za to ręczę! rzekł Sawirow.
— No — to niech sobie rusza... można go zaraz wyprawić?
— Wszystko jedno, umrzeć nie umrze, a że się gorączka powiększy i pocierpi gorzéj, cóż wy go żałować będziecie?
Pułkownik ruszył ramionami z uśmiechem, doktór także, nie potrzebowali mówić wiele.