Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mniéj jednym z nich... dodał lekarz, to i lżéj matuszce Rosyi. — Naprawić my ich nie naprawiemy, a pozbyć się potrzeba... jak zdechnie to zdechnie!!
Nie ci tylko dwaj wielcy politycy tak rozumowali, Rosya przez usta Katkowa ogłasza to jako swoją teoryą, od któréj odstąpić nie myśli — wytępić jéj potrzeba, bo za słabą jest żeby nawrócić, za dziką żeby pochłonąć; zabić więc tylko może i zabija.
Nazajutrz wsadzono Juliusza z ręką odciętą i gorączką okrutną w powóz zabrany u jednego z obywateli tytułem rekwizycyi (który sobie potém oficerzyna przywłaszczył) i pocztą powieziono go do Warszawy.
Ale choroba wzmogła się tak silnie w ciągu pierwszéj doby, że bezprzytomnego i znękanego z obawy śmierci wstrzymano w pierwszém miasteczku po drodze. Naczelnik wojenny, w którym się odezwało jakieś ludzkie uczucie i przebiło przez mundur, kazał więźnia pod strażą umieścić w lazarecie wojskowym. Użyto wszelkich możliwych środków dla wstrzymania gorączki i usunięcia niebezpieczeństwa, ale potrzeba na to było kilku tygodni, by w dalszą drogę mógł się udać. Z Warszawy dopominano się o niego pilnie, zniknięcie bowiem