Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

druszka miał wstręt do najezdców obcych, ale prawie równy krył się pod pozorną obojętnością i przychylnością dla swoich braci i innych warstw społeczeństwa. — Wieśniak nie dowierzał im, obawiał się, był zrażony. Obcującemu z ludem nie było tajemnicą że rachować nań mogli tylko ci co go znali z papieru, książek i teoryi.
Oświata wprawdzie mogła z niego uczynić najlepszych kraju obywateli, ale na nią potrzeba było czasu i pracy niemało.
Z innymi razem sądził Juliusz że lud w końcu da się urokiem krwawego dramatu pociągnąć, nie mylił się w istocie, ulegał on wrażeniu tego poświęcenia bohaterskiego, ale tylko siła i zwycięztwo mogły go do działania pobudzić, a ofiarnictwo późniéj dopiero na umysłach miało wycisnąć to piętno, którego skutki należą do przyszłości. Z mogił wstaną do nawracania ludu duchy gdy mogiły darnią i ostami porosną. Krew przelana musi wsiąknąć w ziemię nim plon wyda...
Postawiony na straży w tém odludziu Juliusz rozmyślał wiele, były dlań dni ciężkiéj tęsknoty i nieprzebyte nudów godziny... słuchał szumu lasów naówczas, razem z Lewkiem siadał na przyźbie i oba patrzali w zielone głębie czekając czy się co