Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Marzycie wy — rzekł akademik, — bądź co bądź podajmy sobie dłonie bez kłótni, pracujmy dla jednej Ojczyzny, czas dowiedzie, kto miał słuszność... Trafia się i to, że dzieci matkę staruszkę z wielkiej miłości uduszą. Nie plujmy na szlachtę i arystokrację zadając im sobkowstwo i zbytek rachuby, dla tego, że i oni rewolucji nie chcą: — połowa ich może czyni to istotnie z rachuby, przez zniewieściałość, z obawy utraty majątków, ale jest instynkt i w nich... i oni czuć umieją co możliwe... a wołają o pracę organiczną...
— To są zdrajcy! zawołał Naumów i Henryk razem.
— Nie przeczę, są między nimi i zdrajcy i tchórze, ale są i ci, co lepiej widzą, niż wy zapaleńcy... Nie ujmuję się za nich, bo znam ich wady, a oni tak dobrze potępiają was jak i mnie... ale...
— Piecuch jesteś i baba! rzekł Henryk.
— Nazwij mnie jak chcesz, gdy pójdą wszyscy, pójdę i ja umrzeć, nie odmówię życia i krwi mojej, to pewna, ale to zrobię z głębokim przekonaniem, że na mało krew się ta przyda... Nawróci chyba tłuszczę moskiewską...
— Kochanie, chyba nigdy nie żyłeś, nie znałeś ruskiego sołdata, przerwał Henryk... jest to istota, dla której jeden tylko język zrozumiały — batóg... Upajany wódką pójdzie jako dzika bestia, wyzuty ze wszystkiego uczucia, poobcina ci ręce i nogi, zamorduje bezbronnego... a wytrzeźwiwszy się, dostawszy błahodarnost, będzie się miał za bohatera.
— Nie sądzę aby pijany żołdak był dzik-