Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miężenia kraju później dopiero systematycznie użyto, aby go wszelkiego życia pozbawić.
Jednego ranka, gdy się wszyscy przy śniadaniu zebrali, a Magdusi długo nie widać było, nadbiegła wreszcie ze swego pokoiku na górce tak rozpromieniona, wesoła i jaśniejąca jakąś wewnętrzną radością, że siostra i matka nadzwyczaj zdumione zostały.
— Ale cóż to się stało? — szeptała pani Bylska do Leni.
— Prawdziwie nie wiem, odpowiedziała druga, ale się trochę domyślam, że jej dzisiejszy posłaniec list przynieść musiał. Jest w tym coś.
Matka po cichu spytała Magdusi, ale ta za całą odpowiedź pocałowała ją w rękę i palec położyła na ustach. Przez cały dzień była jakby odmłodzoną i dziecinnie wesołą. Bratowa nacieszyć się nią nie mogła, ku wieczorowi jednak chmurki zaczęły przebiegać po jej czole, jakiś niepokój i trwoga ją ogarniać, gwałtem prawie wyciągnęła Lenię na przechadzkę, poszły ku lasowi sosnowemu, przez który droga przechodziła nieco więcej uczęszczana, a gdy wróciły do dworu, matka z ganku spostrzegła, że im ktoś obcy towarzyszył.
Był to młody mężczyzna, za którym szła skromna bryczyna jednego z najbliższych sąsiadów. Poznano ją po koniach, ale mężczyzny tego nikt się nie domyślał. Że jednak obcych przybywało wówczas bardzo wielu, nie zdziwiło to nikogo: matka tylko trochę niezwyczajnym znajdowała, że ten ktoś szedł podając rękę Magdusi i pochylony ku niej, bardzo żywą prowadził rozmowę. W pół dziedzińca pani Bylska krzyknęła, poznając