Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chcę otwarcie pomówić z nimi. Daj mi godzinę czasu.
— Najchętniej, — odparł mecenas — przed godziną też nie mógłbym żadną miarą być u plenipotenta. Do zobaczenia.
Pan Zenon śpiesznie wyszedł.
Trudno jest jasno widzieć w duszy człowieka, niełatwo też było odgadnąć, co skłaniało pana Zenona do tak gorliwego a dobrowolnego zajmowania się interesami familji Brańskich. Wprawdzie od lat wielu doświadczał ojciec pana Zenona dużo od nich przyjaźni, wprawdzie na dzierżawie dorobił się mająteczku, wprawdzie sama szlachetna natura i dobre serce młodego Żubry mogły być pobudką; ale jednak nie starczyło to wszystko na wytłumaczenie tej gorączki i zapału, z jaką niepowołany prawnik młody narzucał się na zbawcę tam, gdzie nie widziano nawet niebezpieczeństwa. Śpiesznym krokiem poleciał z gospody do dworku pana Gozdowskiego, który, pomimo pilnych interesów i pełnego przedpokoju ludzi, czekających na jego przebudzenie, zasypiał jeszcze ze spokojem czystego sumienia. Żubra był tu poufałym i nie wahał się wtargnąć do sypialni plenipotenta, wołając nań, aby wstawał, i rozkazując słudze otwierać okiennice.
— Ale cóż się stało? co tak pilnego? zmiłuj się! — zakrzyknął z łoża Gozdowski. — Budzisz mnie, gdym dopiero od godziny usnął. Powróciwszy wczoraj z pałacu, wziąłem do ręki nową powieść pani Sand, którą mi pożyczyła panna Antonina, i zaczytałem się do rana.
— A pocóż czytasz powieści, poco — rozśmiał się Zenon — będąc plenipotentem i mając o ósmej zrana pełen przedpokój ekonomów, pisarzów, wójtów, arendarzy, którzy na ciebie czekają?
— No, to niech poczekają... trudno znowu, — burczał Gozdowski, szukając rannego ubrania — trudno znowu być wiecznie na ich zawołanie.
— Z nimi rób sobie, co chcesz, — odparł, siadając