Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ści, zapytał, co słychać w stolicy, nie dosłuchał odpowiedzi i rozmowa przerwana z księdzem sufraganem o dawnych czasach ciągnęła się dalej. Robert tylko z panem Gozdowskim w odwodzie stał przy panu mecenasie, nie opuszczając go, a po chwili zbliżył się do nich generał.
Rozmowę jednak zawiązać było ciężko. Trzej starsi panowie należeli do innego wieku i świata. Mecenas był tu cudzoziemcem, nie umiejącym języka i nie znającym obyczaju. Parę razy zagadnął go książę Robert, dodał coś Gozdowski, aby rozmowę ogólną uczynić, ozwał się i mecenas z wielką pewnością siebie, ale sam, słuchając tego, co powiedział, zrozumiał, iż śpiewa nutą fałszywą — zamilkł więc.
Położenie stawało się dosyć przykrem dla wszystkich, szczęściem otwarły się drzwi zamknięte bocznego salonu, zwanego małą salką jadalną — podano herbatę i całe towarzystwo sposobiło się przejść do stołu; to ocaliło mecenasa. Szambelan, uśmiechnąwszy się i skinąwszy grzecznie głową gościowi, jakby go chciał przeprosić, wziął sufragana pod rękę, wiodąc go przodem. Robert zbliżył się do mecenasa, stając z nim w parze, nareszcie Gozdowski, który się był zagadał z generałem, nieco opodal i spóźniony za towarzystwem pociągnął. Otwarte szeroko podwoje do rzęsiście oświetlonej salki owalnej z kolumnami dokoła dozwalały wchodzić parami, co uwalniało od ceremonji na progu.
W salce marmoryzowanej ludniej było niż w pierwszym pokoju, mecenas ciekawe oczy zwrócił na znajdujące się tu osoby i zrozumiał, że bez tłumacza a przewodnika zorjentować się nie potrafi. Odgadł tylko jedną księżniczkę Stellę, której został przedstawionym przez brata, reszta osób była dlań zagadką.
Nie przesadził wcale pan Gozdawa Gozdowski, zowiąc Stellę gwiazdą... była to nawet jedna z gwiazd pierwszej wielkości, jakie się rzadko na horyzoncie chmurnych czasów naszych w całym blasku zjawiają.