Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/436

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

brzyński, gdyś swoje sprawił... a oddałeś mi policzek... bywaj zdrów i idź z czystem sumieniem, jeśli możesz.
Zembrzyński zbladł z gniewu... ręka mu drżała, myśl zrywała się namiętnie, budząc go, by się targnął na starca; lecz szambelan, który zwykle chodził z laską i miał ją przy krześle, odniechcenia obojętnie wziął ją do ręki i bawił się ciężką jej gałką złoconą. Zembrzyński postrzegł, że nicby łatwiejszego nie było, jak w głowę nią dostać za pierwszem gwałtowniejszem poruszeniem.
— Masz mi asindziej jeszcze co do powiedzenia? — spytał stary.
— Nic więcej, mości książę, chciałem ci przypomnieć obelgę... i dowieść, że nad robakiem nawet znęcać się nie trzeba, bo i robaki kąsają.
— Dziękuję waszmości za naukę — odparł zwolna szambelan. — Co się tyczy policzka, winien byłem, przyznaję; a jeśli chcesz, powiem ci, iż o przebaczenie proszę. Ja ci też twą zajadłość przebaczam... Nie mogło inaczej być... za mało miałeś serca, abyś się mścił inaczej i szlachetniej. Rzeczy więc skończone; idź asindziej z Bogiem, idź z Bogiem!
To mówiąc, zadzwonił stary ręką drżącą, wszedł kamerdyner... oczyma książę mu wskazał gościa, któremu szeroko drzwi otworzył. Książę Norbert wstał, postąpił krok i ukłonił się spokojnie a poważnie.
Zembrzyński zmieszany, zły, rzucił nań okiem mściwem... dopadł progu i wybiegł, znać obawiając się pogoni, bo znalazłszy powóz przed gankiem, rzucił się weń i kazał pędzić, co koń wyskoczy, do domu.
Chwilę potem, jakby upojony, szambelan pozostał sam z sobą... oparty o stół, myśląc, co ma począć. Nawykły wszystko czynić i przedsiębrać z Bogiem, ręką słabą przeżegnał się; potem targnął dzwonek. Wszedł kamerdyner.
— Prosić księcia Roberta — rzekł.
Silnej natury mężem był książę Norbert. Cios, który w niego uderzył, zachwiał nim ledwie na chwilę; teraz już ta dusza spokojna znowu wracała do pierw-