Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

duchem przygotować. Musiałem pracować nad sobą, by zrzucić skorupę starego człowieka, a przywdziać nową, odpowiednią.
— A jakaż była ta stara skorupa? — spytała Stella.
— Jaskrawa, niesmaczna, zbyt młoda; musiałem trochę zestarzeć — dodał Zygmunt.
— To szkoda! Młodość jest tak miła i droga!
— Jak jaka, pani, — rzekł Zygmunt — czasem, jak moja, wygląda karykaturalnie.
— Trochę się pan obmawiasz.
— O nie, pani, zresztą wolę, bym się trochę lepiej wydał potem.
Po obiedzie i urywanej przy nim rozmowie, księżniczka miała sposobność znalezienia się na chwilę przy oknie, sam na sam prawie z Zygmuntem, choć oko Antoniny każdy jej ruch śledziło i z poruszenia ust zdało się odgadywać wyrazy. Tej chwili użyła księżniczka, by Zygmuntowi podziękować.
— Dokazałeś pan cudu, — rzekła, podając mu rękę ze spojrzeniem pełnem rzewności — masz pan prawo do całej mojej wdzięczności i bądź pewien, że mu ją dochowam, że danego słowa dotrzymam... Zabaw pan u nas, poznajmy się lepiej wzajemnie.
Słowa te powiedziała cichutko i natychmiast wróciła do towarzystwa.
Zygmuntowi dosyć ich było. Wmieszał się do ogólnej rozmowy, a że mu na talencie nie zbywało, zabawił wszystkich żywemi słowy i dowcipem. Generał był zupełnie podbity.
Wieczorem, ponieważ zwykle szli wszyscy do szambelana, wyrobiono pozwolenie wprowadzenia pana Zygmunta, o którym książę Norbert od Stelli już słyszał wiele. Nie domyślał się jednak wcale książę, jaką tu ten gość odgrywał rolę.
Ponieważ w chwili wnijścia na pokoje szambelana generał się był pozostał za nimi, trafem księżniczka Stella prezentować musiała ojcu młodego Garbow-