Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/379

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Już mi też książę tego nie odmawiaj, ażebyś choć dla oka ludzkiego był u mnie. Co tam było, to było; wzajemnie sobie przebaczmy, a wszakże dobrymi krewnymi i przyjaciółmi być zawsze możemy. Alfonsyna też pragnie się sama przekonać, iż do nas urazy nie macie... Soyez assez bon, odwiedź nas, proszę.
Książę przyrzekł, rozeszli się w bardzo dobrych stosunkach.
Hrabina Natalja, oprócz tego rannego spotkania, wiedziała o wszystkiem bardzo dokładnie, dała rękę do pocałowania księciu Robertowi w nagrodę jego posłuszeństwa, śmiała się jakoś dziwnie, a gdy opowiedział o wizycie hrabiego, zarumieniła się aż, rada zwycięstwu. Jak to uczucie jej i tę dziwną gorliwość miał sobie tłumaczyć książę, sam nie wiedział, było mu smutno. Spytał nawet.
— Mój drogi Robrecie, — szepnęła cicho — mam może na sumieniu, żem ci życie złamała. Niechże mu ulżę, myśląc, że się choć do materjalnego spokoju i dobrego bytu rodziny waszej przyłożę. Miłość młoda przechodzi i ostyga, życia nędza i wymagania zostają.
Zapłakała, otarła łzy i zamilkli.

Po dość długiem oczekiwaniu nareszcie przybył, bardzo skromnie, à l’anglaise, ale z nadzwyczajnem staraniem wyekwipowany od stóp do głowy, pan Zygmunt Garbowski. Rachował on nieco na to, że zastanie księcia Roberta, a nierad był, gdy mu zapowiedziano, że do Warszawy na niewiadomo jak długi czas wyjechał. Szanowny stryjaszek Gozdowski, przerażony przybyciem tego pretendenta, o ile mógł, ręce od wszystkiego umywał i radził mu zaprezentować się generałowi.
W takim stanie, w jakim był dom Brańskich, przybycie młodego człowieka stawało się dość niewygod-