Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

knoch, egzaminując również fizjognomję przeciwnika — Horkiewiczowie potrzebowali i potrzebują koniecznie zwrotu swojego kapitału.
Gozdowski ruszył ramionami.
— Kapitał ten, — ciągnął dalej mecenas — wypowiedziany w terminie, spłacony być musi, inaczej byliby zmuszeni do kroków...
— Rozumiem, proces, sprzedaż z publicznego targu i tam dalej, — dodał Gozdowski — lecz...
— Za pozwoleniem pana, w krótkich słowach rzecz całą skończę, bom nie dopowiedział — rzekł Hartknoch. — Następstwa te, dla obu stron nieprzyjemne, przyszłyby niechybnie, gdyby nie znalazł się środek uniknienia ich i wielkiego kłopotu... w sposób dla stron obu dogodny.
— Jaki? jaki? — przerwał niespokojnie plenipotent. — Z dóbr wyzuwać się nie możemy, to mówię zgóry.
— I, na teraz, nie potrzebujecie państwo — kończył mecenas powoli, wpatrzony w zmieniającą się od wrażeń nadaremnie ukrywanych twarz plenipotenta. — Oto znajduje się nabywca długu tego Horkiewiczów, który ich spłaci, a sam w prawa ich wstępuje...
Gozdowski odetchnął lżej, oczy mu się uśmiechnęły, wyciągnął rękę nieco drżącą ku mecenasowi.
— Tak że pan mów! — zawołał — wyśmienicie! My nic więcej na teraz nie potrzebujemy, nad odroczenie wypłaty, które w ten sposób właśnie osiągniemy. Dla nas wierzyciele nie są straszni, czas tylko straszny być może...
— Idzie więc o przelanie długu na osobę, która się ofiaruje spłacić Horkiewiczów i dla spełnienia tej formalności właśnie przybyłem.
Gozdowski aż się porwał z krzesła z licem rozweselonem.
— No, to chwała Bogu! chwała Bogu! — odezwał się przejęty radością. — Nie będę panu dobrodziejowi taił, iż termin dla nas był wielce uciążliwy. Od-