Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wierzoną, w najświetniejszym znajdowały się stanie. Najmniejsza troska nie zakłóciła tej fizjognomji, dziwnie spokojnej i wewnętrzne zadowolenie malującej wymownie. W ruchach i obejściu znać było człowieka, który nawykł poufale w najwykwintniejszem żyć społeczeństwie i sam nabrał w niem jego tonu, ruchów i ogłady.
Pan Gozdowski siwy już, ale czerstwy, z włosem postrzyżonym krótko, ubrany wykwintnie, podobniejszy był do pana, niż do skromnego urzędnika, w pracowitych znajdującego się usługach. Ogromny sygnet z krwawnikiem herbowym na palcu oznajmiał dbałego o swój klejnot szlachcica, który za plebejusza ani na chwilę uchodzić nie chce.
— Mam honor przedstawić się panu dobrodziejowi, — odezwał się, kłaniając, mecenas — jestem prawnikiem, imię moje może nie będzie mu całkiem nieznane. Hartknoch... przybywam tu w interesie...
— A! Hartknoch, tak, — odparł, podając krzesło, Gozdowski — w istocie imię pana mecenasa obce nam nie jest i interesu nawet mogę się domyśleć, ale niechże pan dobrodziej siada... Bardzo mi miło.
Ostatnie słowa, przecedzone przez ściśnięte usta, przy nagle zmienionym wyrazie twarzy, mogły wprost oznaczać coś przeciwnego temu, co mówiły. Zakłopotanie pana Gozdowskiego, rodzaj zniecierpliwienia krótkiego ustąpiły natychmiast wracającej pogodzie i uśmiechowi.
— Niechże pan dobrodziej siada, — powtórzył. — Pan dobrodziej z drogi, może mu czem służyć mogę.
— Bardzo dziękuję, bardzo dziękuję — zaczął mecenas. — Czasu mam mało i, jeśli pan pozwoli, radbym natychmiast przystąpić do interesu...
— A tak, więc przystąpmy do interesu! — sucho, lecz grzecznie rzekł, siadając naprzeciw Hartknocha, pan Gozdawa Gozdowski i oczyma bojaźliwemi starając się zbadać, z kim miał do czynienia. — Jest to interes, jak się domyślam... z Horkiewiczami.
— Tak, tak, jak wiadomo panu, — mówił Hart-