Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jak oni, i że prosi, aby licytacji zapobiec na wszelki sposób.
Zdumienie plenipotenta było wielkie. Chciał tę rzecz, tak się jakoś nadzwyczajnie przedstawiającą, brać do namysłu, gdy Zenon i Zygmunt oświadczyli mu, że biorą na siebie odpowiedzialność za tę czynność. Ostatni dodał, że powraca z Brańska i jest niejako upoważniony.
Niewiadomo dlaczego, plenipotentowi ten ratunek i pośpiech były jakoś nie na rękę.
— Nie widzę w tem wszystkiem jasno, — rzekł — kroki poczynię, ale odniosę się sztafetą do księcia Roberta.
Zgodzono się na to. Garbowski oświadczył, iż potrzebne sumy w listach zastawnych złoży jutrzejszego dnia w sądzie i domagać się będzie zawieszenia dalszych kroków.
— Jakto? Więc asan dobrodziej chcesz płacić wszystko?
— Co do grosza, naturalnie, co wymagalne i co konieczne.
— A wiesz pan dobrodziej, ile to wyniesie? — dodał plenipotent.
— Obrachowałem to z panem Gozdowskim! — rzekł stary.
— Wyprawuj waćpan sztafetę natychmiast, — przerwał Zenon — albo raczej, ponieważ ja tu już nie jestem potrzebny, bo ipso facto sekwestr z pak musi być zdjęty, pisz pan, a ja na całą noc pocztą lecę z dobrą nowiną do Brańska.
Pełnomocnik, ukłoniwszy się, mierzonym krokiem posunął się do biurka i zwolna zabrał się do wystylizowania listu.

Poczciwy łowczy, który chciał zdrajcę Judasza ukarać po uwolnieniu z pod aresztu, jakeśmy mówili, poleciał na Firlejowszczyznę, rozbił drzwi, nahałaso-