Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czego tu przyjeżdżał, niby skryty pod maską jakąś? Tegoby należało dośledzić. Jeżeli w istocie odgrywa taką rolę, możnaby zapewne wprost trafić do niego.
Wincentowicz wszakże objaśnić wiele nie umiał i poza wypadek u Żurbów nie sięgał domysłami nawet.
— Gdybym to był mógł wiedzieć, dopóki byli na miejscu, dałoby się może coś dojść, zrobić; teraz... trudno. Zawsze jednak dziękuję ci, mój poczciwy Wincentowiczu, za twą gorliwość o nas. Bóg zapłać! Jeślibyś więcej czego mógł dojść, daj mi znać. Schwyciłeś jakąś nić czarną, po której do źródła nieszczęść naszych możeby dojść można.
Łowczy, niezmiernie uszczęśliwiony, że tu przynajmniej oceniono ważność jego odkrycia, wyszedł, obiecując sobie dołożyć wszelkiego starania, ażeby się czegoś więcej o Zembrzyńskim dowiedzieć.
Los, który czasem dziwne wyprawia igraszki, tym razem usłużył Wincentowiczowi nad wszelkie spodziewanie. Wyjechali on i Burski, dobrze zbrojni, przeprowadzając paki z kosztownościami, a droga właśnie szła na Lublin, i w mieście im nocleg przypadł. Zdaniem jednak obu nocować w mieście było niebezpiecznie; obrali sobie do odpoczynku gospodę Zelmanowicza na Winiarach, zapowiedziawszy wprzódy woźnicom, ażeby spytani o paki, mówili, iż przewożą archiwum i książki. Jest to rzecz wielce szacowna, na którą wszakże złodzieje i rabusie jak najmniej się łakomią.
W gospodzie Zelmanowicza byli, jak w domu, mogli do niej nikogo nie puścić, straż postawić i spocząć nieco. Gospodarz przyjacielski, gadatliwy, flaszka dobrego miodu, misa ryby faszerowanej, wszystko się tu uśmiechało. Jakoż dociągnęli tu na noc, zastali dom pusty, wszystkich na usługi, pozamykali wrota i roztasowali się na spoczynek do świtu, gdyż o brzasku dnia ruszyć mieli w dalszą drogę.
Wincentowicz, ile razy bywał w Lublinie, zawsze zajeżdżał do Zelmanowicza, który z nim nagadać się