Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/322

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pójdzie i stopnieje w ręku Żyda. Składały się na to sztuka, myśl, dzieje, serce zrobiło z tego świętość, lecz wszelka rzecz ziemska umrzeć musi!
Odwrócił się biedny stary, patrzyć nie mógł. Stella wybiegła i po chwili wróciła, niosąc w chustce kilka pudełek z safjanu; były to ze szczęśliwych też czasów spadki jej po matce, podarki ojca: sznury pereł, naszyjniki z ametystów, brylantowe kolce, złoto i kamienie, uśmiechające się weselem, szczęściem, woniejące jeszcze ucztami i muzyką. Bez żalu złożyła je z innemi kosztownemi rzeczami na ziemi.
— Do czego to mnie? — rzekła cicho. — Ja tego nie potrzebuję; wzdrygałabym się, patrząc na to, żem śmiała ocalić, gdy wszyscy rzucali na pastwę losu, co kto miał najdroższego. Jeden ślubny pierścionek matki wyproszę, tego dosyć.
Odwróciła się, rzucając pudełka. Robert się chciał opierać, ale odtrąciła go lekko.
— Bracie, nie czyń mnie samolubnem dzieckiem, — zawołała — niech będę mężną niewiastą; przecie rycerska krew płynie w mych żyłach.
Takim to głosem wyrzekła, że oczy przytomnych wszystkich podniosły się na nią. I łzy nie miała już w oku; stała promieniejąca cała, jakby zwycięska, jakby dumna sobą.
Książę Hugon przypadł, całując ją po rękach.
— Dziecko święte! — zawołał. — Ma foi! dałaś mi naukę wielką! poco ja mam chować dla siebie to, com tak kochał. Niech idą na sprzedaż kosztowne zbroje i puklerze, miecze i wszystko. Pakować moją zbrojownię! książki moje, co tylko się sprzedać może!
Robert i Stella z okrzykiem sprzeciwili się temu, lecz generał naprawdę począł się gniewać.
— Przyszła godzina ofiar, ja się wyłączać nie chcę, nie mogę, byłbym we własnych oczach spodlony! Com rzekł, to uczynię. Panie Gozdowski! proszę o paki! Niech idzie wszystko! Życie moje niedługie, a honor milszy nad nie.