Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zembrzyński się śmiał w sobie i zatarł ręce.
— Dalej co? nie odebrali tam jakich wiadomości?
— Musieli odebrać, bo i po sufragana posłali, i narady były, i krzyczeli, i hałasowali, i na tem pono stanęło, żeby wierzycieli wezwać do układów.
— Aha! wierzycieli! — począł się śmiać Zembrzyński — wierzycieli! no, to dobrze, a co więcej?
— Przyszedł list od hrabiego, co mało nie ubił, słyszę, apopleksją starego pana, taki go gniew opanował.
— Od kogo?
— A od tego hrabiego.
— Więcejże nic?
— Frasunek wielki, wszyscy chodzą jak struci. Starego obałamucili podobno i nic nie wie — spokojny.
Znowu gospodarz śmiać się począł do siebie.
— Widzicie, że co mnie było przykazano i com był powinien, tom wszystko wywiedział się i przyniósł — rzekł przybyły. — Wierzyciele mają zjechać, a już tam nie wiem, co oni z nimi za układy rozpoczną, kiedy niema co układać. Alem ja jeszcze się czegoś dowiedział, extra, i myślę, że za to powinienen dostać od was kubana, bom się dlatego i przypóźnił, a jestem pewny, że to się też na coś przyda.
— Hę? co? — podskakując ku niemu, zapytał stary — co? co?
— Jak się to już wszystko skończyło, radzili, uradzili, a już miało się jechać nazad, dają mnie znać, że Gozdowski się do Lublina wybiera. Choć to ja Gozdowskiego niebardzo się obawiam, żeby co mądrego wymyślił, ale zawszeż ostrożność nie zawadzi, pomyślałem. Jedzie on do Lublina, pociągnę ja za nim zdala i powącham, czego to no tam ciągnie. Tak się i stało.
— Był w Lublinie?
— A był, ano posłuchajcie i kubana mi nagotujcie, dalipan jest za co. Stanął Gozdawa w hotelu, a jam na tyłach się z wózkiem uczepił. Drugiego dnia