Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prawił wezwanie do wierzycieli, ażeby dla układów, sami lub przez pełnomocników, raczyli zjechać do Brańska; nie poprzestając jednak na tem, nie mówiąc nikomu nic, po długich rozmyślaniach, postanowił pojechać jeszcze na inny sposób szczęścia próbować. Dziwna myśl przyszła mu po bezsenności długiej nad ranem. Przypomniał sobie dawnego znajomego i krewnego swojego, niejakiego Garbowskiego, którego od bardzo dawna nie widział, lecz słyszał o nim, że się znakomitej dorobił fortuny. Garbowski mieszkał pod samym Lublinem. Mówiono o nim powszechnie, iż począwszy od handlu karmnemi wieprzami, potem tucznemi wołami, z któremi chodził aż do Wiednia, później biorąc znaczne dzierżawy, w stosunkowo krótkim czasie przyszedł do miljonowego majątku. Gozdowski znał go tak ograniczonym i prostym człowiekiem, że z nim dawniej mówić nie chciał. Garbowski bowiem, ledwie trzecią klasę skończywszy z biedą, a po dwu latach nie mogąc z niej dostać promocji, wprost z ławy szkolnej przeniósł się do małego folwarczku, który mu po ojcu pozostał. W sąsiedztwie znaczniejszego miasta, powziął szczęśliwą myśl karmienia wieprzów i wpadł na pomysł genjalny dostarczania im pokarmu taniego a szybko tuczącego, na jaki nikt wprzódy nie trafił. Kupował on stare konie zabezcen i mięso ich dawał swym wychowańcom, obrachowawszy się tak, że go ono prawie nic nie kosztowało. Odbywało się to jakoś tajemnie, bo Garbowski swojego sekretu wydawać nie chciał. Wieprze karmiły się doskonale, sprzedawały łatwo, a raz wszedłszy na szczęśliwą drogę robienia pieniędzy, pan Kacper Garbowski, chodzący w kożuchu, w kozłowych butach, jeżdżący prostym wozem, pijący tylko prostą wódkę, nie potrzebujący żadnych wygód, nie tracący na żadne przyjemności, gdyż największą miał w zbieraniu grosza — bardzo szybko bogacić się zaczął.
Pierwsze tysiące obudziły w nim tylko pragnienie większe jeszcze; spekulował na wołach, począł brać