Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszakże dojść, bo z jednej strony Stella z Antoniną, z drugiej generał czatowali na niego. Osobliwie kobiety ciekawe były, co mogło tak prędko zwrócić Roberta, a na twarzy panny Żurbianki, zwykle ożywionej, malowała się ciekawość, radość, uciecha jakaś niewytłumaczona, dziecinna, której wybuchy ledwie Stella pohamować mogła.
— Jaka bo ty dziś jesteś osobliwie wesoła! — odezwała się księżniczka. — Powiedziałby kto, że się cieszysz z tego, iż biedny Robert podobno z grochowym wiankiem powrócił.
— Ja? — krzyknęła Antonina — ja? a cóż mnie do tego? Ja się cieszę, że powrócił, a księżniczka nie?
— Ja cieszę się, że powrócił, ale nie mogę tego pojąć, że się znalazła kobieta, która go — nie chciała.
— A może on jej nie chciał — spytała Antonina. — Daruj mi, droga Stello, ja taka jestem prosta sobie szlachcianeczka, że nie mogę, myśląc coś, całej swej myśli nie wypowiedzieć. Wystawiałażeś sobie hrabiankę Alfonsynę księżną Robertową? Byłaż ona stworzona na nią? Jam nigdy przypuścić nie mogła, aby ta ubrylantowana złota laleczka...
— Jaka ty jesteś złośliwa, ja nie chcę słuchać tego! — zawołała Stella. — Ja ją przez pryzmat serca widziałam, przez miłość moją dla Roberta, rozwijającą się z tych obsłonek, twardych trochę, i na ślicznego wyrastającą motyla.
— Stello, najdroższa moja pani, na motyla! — zanosząc się od śmiechu, wołała Antonina. — Chyba na ćmę.
— Doprawdy ja się ciebie aż boję, taka zła być umiesz.
— Pozwól mi nią być tylko dla niej.
— Ale dlaczego?
— Bo książę Robert wart jest przecie czegoś idealniejszego nad nią, serca gorętszego, coby go kochać umiało i...
Zamilkła nagle, bo Robert nadchodził właśnie, a ge-