Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się rozumieć wyrazów; zasępiony to podnosił wzrok na Roberta, to go rozpaczliwie spuszczał na ziemię. Ale rada, którą miał dać synowcowi, nie przychodziła. Zbolały, zwątpiały, czuł tylko własne znękanie.
— Jeżeli stryj sądzisz, że mniej zaboli ojca mój kaprys, niż odrzucenie starań moich przez hrabiego, powiemy mu, że wina jest moja. Może lepiej, by się gniewał na mnie chwilę, niż uczuł, że nami tak pomiatać można. Dotknie go to i upokorzy.
— Ja nic nie wiem, — z ciężkością ozwał się generał — bądź co bądź, trzeba ojca twego oszczędzić, musimy skłamać. W jego wieku doznane nagle upokorzenie, oburzenie, gniew są groźne. Szambelan żył i żyje, dzięki Bogu, w błogiem spokoju, oszczędźmy mu, ile się to da, cierpienia. Powiedzieć mu całą prawdę odrazu, znaczyłoby może go zabić. My, co żyjemy więcej z tym światem nowym, tak od starego odmiennym, wiemy, że się po nim niczego pono spodziewać nie można, ale on — on! biedny, poczciwy Norbert!
Załamawszy ręce, generał chodził i wzdychał.
— Ty się tu długo ukryć nie możesz. Ktoś wypadkiem powie, żeś przyjechał, szambelan się domyśli czegoś złego, może gorszego, niż jest, to go może zabić. Trzeba natychmiast radzić.
I znowu przechadzał się zadumany.
— Ano! — rzekł. — Zdaje mi się, że to będzie jedyny sposób: Pan Bóg mi przebaczy pobożne kłamstwo moje. Pójdę i powiem mu, że ktoś, wracający z Warszawy, przywiózł mi wiadomość, iż powracasz, i posłuch, że jakoś z hrabią i hrabianką nie idzie, jakby Brańskiemu, starającemu się o taką Mościńską, iść powinno. Może go to trochę zmartwi, a jutro już ty oficjalnie przyjedziesz, no... i — opowiesz, jak ci się będzie zdawało najlepiej. Dziś przenocuj u Gozdowskiego, żeby cię nikt tu nie widział, albo u Zenona.
To mówiąc, uściskał go ze łzami w oczach. W tej-