Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Proszę waćpana generała do mnie wezwać, jeżeli ma czas.
W kwadrans potem chód żywy księcia Hugona dał się słyszeć w przedpokoju — otwarły się drzwi.
— Dobrywieczór. Co szambelan rozkaże?
— Nic ci, mój bracie, do rozkazania nie mam, — westchnął stary — a radbym się tylko poskarżyć. Wystawże sobie, znowu poczta przyszła próżna. Listu, jak niema, tak niema: niedarowane niedbalstwo! I hrabia niegrzeczny, i ten Robert. Czy tak się tam zapamiętale kocha?
Generał ruszył ramionami.
— E! nie, — rzekł — ale zawsze taż sama historja z tą Warszawą. Gdy się tam człowiek dostanie, na nic czasu nie ma, to wiadoma rzecz. Nie trzeba się tem niepokoić. Nawet panna Alfonsyna, która Stelli przyrzekała pisać, od pierwszego swego bileciku już zamilkła. Może być, że im się tam trudno urządzić, to, owo... Wszystko to wyklaruje się wprędce. Bądź pan brat spokojny.
— Jednakby już czas było, ażeby o sobie znać dali — szepnął szambelan. — Robert się nigdy tak nie zaniedbywał w swych obowiązkach.
— Kochany bracie, na ten raz należy być wyrozumiały; staranie o pannę, świat, znajomości, bieganina — rzekł generał.
— Lecz jużby też na napisanie kilku choćby słów czas się powinien znaleźć, zwłaszcza do ojca — powtórzył książę Norbert.
Na to generał jakoś nic odpowiedzieć nie umiał.
— Wierzaj mi, Hugonie, — dodał powoli stary — choć do naszego domu nie dopuszczamy zatrutego oddechu wieku, wciska się on mimo nas. Ludzie się psują, stosunki rodzinne wypaczają, znika dla starych poszanowanie, lekceważą się obowiązki. Młodzi górę biorą na świecie, a czy ich panowanie lepsze będzie, to rzecz wielce wątpliwa.
— Robertowi wszakże pod tym względem nic zarzucić nie można — bronił książę Hugon; — pomimo