Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przyszłość będzie przydatna. Ja, jakkolwiek przybyłem do Warszawy, towarzysząc państwu, ani hrabiance Alfonsynie, ani panu dobrodziejowi urzędownie się nie oświadczyłem. Nie przeczę, że miałem myśl, żem mógł mieć projekt, jeśliby serce moje przemówiło. Ale serce nie przemówiło. Właśnie dziś byłem zdecydowany pożegnać państwa i powracać do Brańska, gdyś hrabia mnie tak niespodzianie a szczęśliwie uprzedził. Lecz, kochany hrabio, jako kuzynowi, pozwól, bym ci oświadczył, iż do tego wystąpienia nie miałeś najmniejszego prawa; któż za mnie mógł zaręczyć, że ja się staram? Między nami, — rzekł z przyciskiem — między nami, panie hrabio, nic nie było. J‘ai l‘honneur de vous saluer!
To mówiąc, książę Robert skłonił się nisko i zamknął drzwi za hrabią, który był czerwony i trząsł się od gniewu.
— A to kawaler! niema co mówić! miły chłopiec! — mruczał, odchodząc. — Co za ton, do lokajaby tak nie mówił! Dobrze im tak, niech giną, zasłużyli! Niepoprawni są!
Wróciwszy do domu, Mościński poszedł do córki, ale nie wprzódy, aż się uspokoił i ochłonął. Hrabianka Alfonsyna nie śmiała go spytać o nic — oczy miała czerwone. W pokoju słychać było wodę pomarańczową, laurowe krople, wódkę kolońską, wszystko, co towarzyszy pocieszaniu gwałtownie strapionych. Miss Burglife siedziała przy nieboraczce.
— Tego... co chciałem mówić — odezwał się w progu Mościński — my nie mamy potrzeby się śpieszyć, dałem mu porządną odprawę, on sobie jak zmyty dziś jeszcze rusza, gdzie pieprz nie rośnie. Przebyłem, prawda, dla miłości Alfonsyny, ciężką chwilę, bardzo przykrą, ale rzecz skończona, zerwana stanowczo. On jedzie, myśmy wolni.
Alfonsyna rzuciła się w objęcia miss Burglife, która potajemnie dała znak hrabiemu, ażeby się nad tem nie rozszerzał.